27.08.2016

Rozdział 5

Nadchodzę z kolejnym rozdziałem! Mam nadzieję, że będzie lepszy od poprzedniego i spodoba wam się jeszcze bardziej :)
 Gajeel: Świetnie, a teraz zaczynajmy rozdział, gihi!
Ugh, znowu się wtrącasz, głąbie! 

~*~ 
 Erze obudził dźwięk telefonu. Ktoś od paru minut dobijał się do niej natarczywie. Szkarłatnowłosa westchnęła i podniosła się z wygodnego materaca. Usiadła na krańcu łóżka i podniosła komórkę. Na wyświetlaczu ujrzała napis z imieniem swojej przyjaciółki, Juvii. 
- Słucham? - ziewnęła do słuchawki i przetarła oko wierchem dłoni.
- Juvia przeprasza, że dzwoni tak wcześnie, ale bardzo potrzebuje pomocy, a nie wiedziała do kogo zadzwonić! - usłyszała po drugiej stronie rozpaczliwy głos niebieskowłosej.
- Co się stało? - spytała zdziwiona, ale jednocześnie przestraszona, że stało się coś złego.
- Musisz zjawić się u mnie jak najszybciej, proszę! Juvia wytłumaczy wszystko na miejscu! - po tych słowach się rozłączyła. Erza westchnęła i odłożyła telefon na szafkę obok łóżka. Wstała i podeszła do szafy. Wyciągnęła z niej przewiewną koszulkę z dziurami na ramionach i poszarpane dżinsy, po czym udała się do łazienki. Wykonała poranne czynności i uczesała włosy. Uplotła z nich dwa francuzy i szybko ubrała się w wybrane ciuchy. Wróciła do pokoju po telefon, ale kiedy miała wychodzić zatrzymała się i spojrzała na swoje biurko. Spoczywała na nim bluza należąca do niebieskowłosego chłopaka, którego poznała dwa dni temu. Od tamtej pory jeszcze nie spotkali się ponownie, ale wiedziała, że niebawem to nastąpi. Zaczerwieniła się na myśl o nim. Potrząsnęła głową by o nim zapomnieć i szybkim krokiem udała się do przedpokoju. Ubrała na nogi pastelowo różowe baletki i wyszła przed dom, zamykając za sobą drzwi. Udała się szybko do domu swojej przyjaciółki. Dziesięć minut później stała przed drzwiami mieszkania Juvii. Zapukała. Nie minęła chwila, a drzwi otworzyły się. Przed Erzą pojawiła się niebieskowłosa ze skołtunionymi włosami, maseczką na twarzy i w szlafroku. - Nareszcie jesteś! - zawołała zadowolona Juvia.
- Co się stało? - zapytała zdziwiona wyglądem swojej przyjaciółki, ale ta tylko wciągnęła ją do swojego mieszkania i popchnęła w kierunku swojego pokoju. - Juvia, wytłumacz mi co się dzieje! - zawołała poirytowana Erza.
- Idę na randkę! Potrzebuje twojej pomocy! - zawyła i wskazała palcem na swoją twarz i włosy. - Wyglądam jak szkarada, nie wiem co mam robić! - jęknęła i oparła się ręką o ścianę, spuszczając głowę.
- Na randkę? - kolejny raz tego dnia na jej twarzy ukazało się zdziwienie. - To świetnie! Już ci pomagam! Zostaw wszystko wspaniałej Erzie Scarlet i o nic się nie martw! Będziesz wyglądać cudownie! - zachwyciła się i pociągnęła Juvię do łazienki. - Najpierw trzeba zmyć tą maseczkę, a później rozczesać te okropne kołtuny... oj kochana, kochana, przed nami jeszcze kupa roboty! - westchnęła i chwyciła w rękę szczotkę. Zaczęła rozczesywać jej splątane włosy szarpiąc ją i ciągnąc za każdym razem. Niebieskowłosa powstrzymywała łzy, które co jakiś czas wzbierały w jej oczach. W końcu jednak udało się doprowadzić jej włosy do porządku. Erza wzięła do ręki dwie wsuwki i zebrała grzywkę Juvii do góry, po czym spięła ją na czubku głowy. - Teraz cię ubierzemy a potem pomalujemy! - powiedziała i klasnęła w dłonie. Szybko udały się do pokoju niebieskowłosej, a jej przyjaciółka otworzyła szafę i zaczęła w niej szperać.
- Erza, tak naprawdę to Juvia się strasznie denerwuje dzisiejszą randką... - wyznała i zaczęła bawić się rogiem szlafroka.
- Nie denerwuj się! - odpowiedziała i posłała jej ciepły uśmiech. - A kto jest tym szczęściarzem? - zapytała nagle, ponieważ uświadomiła sobie, że jeszcze tego nie wie.
- Gray. - po tym ją zatkało. Spojrzała na Juvię zdziwiona, a w pokoju nastała cisza.
- To super! - zawołała nagle Erza i podskoczyła radośnie. - Wyszykuję cię tak, że Gray cię nie pozna! - wróciła do szukania odpowiednich ubrań w szafie. W końcu wyciągnęła croop top do połowy brzucha i czarne leginsy z dziurami. Do tego założyła Juvii naszyjnik z delfinem. Nałożyła jej na twarz delikatny makijaż, w którym wyglądała uroczo, a całość prezentowała się świetnie. Do tego wszystkiego dobrały bordowe vansy i jasną, dżinsową kurtkę.
- Dziękuję Erza, gdyby nie ty nie wyglądałabym tak pięknie! - powiedziała szczęśliwa niebieskowłosa i przytuliła szkarłatnowłosą. - Gray niebawem powinien się zjawić. - spojrzała na zegarek mówiąc to.
- O, to ja uciekam! Miłej zabawy! - uradowana czerwonowłosa założyła na nogi swoje baletki i szybko wyszła z domu, machając na odchodne.

~*~

Głośne dzwonienie telefonu obudziło różowowłosego ze snu. Podniósł się  gwałtownie, po czym spadł z łóżka. Jęknął, wstał i zaczął masować się po tyłku. Wziął telefon do ręki i odebrał.
- Ta? - burknął zaspanym głosem do słuchawki.
- Synu? Obudziłem cię? - usłyszał po drugiej stronie głos swojego taty.
- Nie... - skłamał. - Co chcesz? Jestem w łazience! - otworzył szafę i zaczął w niej grzebać jedną ręką.
- Wrócę dzisiaj późno, a ma przyjechać ciocia z kuzynką. Zajmij się nimi, dobrze? - poprosił Igneel.
- Jasne. - zgodził się i ruszył z ubraniami do toalety.
- Dziękuję. Muszę kończyć. Do wieczora! - mężczyzna rozłączył się, a Natsu zaczął wykonywać poranne czynności. Ubrał na siebie dresowe spodenki i bluzę przez głowę z kapturem, po czym zszedł na dół do kuchni. Zjadł kanapki, które zostawił mu jego tata i westchnął.
- Kurczę. Że też ciotka musi dzisiaj przyjeżdżać... - mruknął i wstał od stołu. Udał się do góry i stanął w drzwiach swojego pokoju. Spojrzał na bałagan jaki w nim był. Mina mu zrzedła. - Nie poradzę sobie z tym... - jęknął. Wyciągnął telefon z kieszeni spodenek i niechętnie wybrał numer pewnej blondynki. Odebrała po trzech sygnałach.
- Słucham? - jej melodyjny głos zabrzmiał w słuchawce.
- Luce? Chciałbym prosić cię o pomoc... - powiedział i wytłumaczył o co chodzi.
- Okej, zaraz u ciebie będę. Nie może być aż tak źle! Do zobaczenia! - rozłączyła się, a kilka minut później była już pod jego domem. Zapukała do drzwi a chłopak jej otworzył. - Hej! - uśmiechnęła się szeroko.
- Cześć. - wpuścił ją do środka.
- To gdzie twój pokój? - spytała i zdjęła z nóg czarne trampki.
- U góry. Chodź zaprowadzę cię! - poszli razem na górę, a Natsu wskazał na jasnobrązowe drzwi, na których wisiała tabliczka z napisem ''Tylko GENIUSZ panuje nad chaosem''. Lucy zachichotała kiedy to przeczytała. Podeszła do nich i złapała za klamkę. Otworzyła i...
- Natsu, co to jest?! - krzyknęła widząc bałagan, jaki chłopak ma u siebie w pokoju.
- Nie krzycz na mnie! - zawołał, a z oczu zaczęły mu się lać wodospady łez. - Błagam, pomóż mi z tym! Dzisiaj przyjeżdża ciocia z kuzynką i muszę przygotować jeszcze pokoje gościnne i kolacje! - uklęknął przed nią i pokłócił się z rękami ułożonymi jak do modlitwy. - Proszę, Luce! - poprosił.
- Eh, no dobra. Już wstań. - zgodziła się, a różowowłosy uradowany przytulił się do niej tak, że głowę ulokował pomiędzy jej piersiami. - N-Natsu, puść mnie! - zrobiła się cała czerwona, a on odsunął głowę i spojrzał na nią dziwnie. Po chwili zorientował się o co chodzi i odskoczył od niej jak oparzony.
- Sorka! - podrapał się w tył głowy z głupawym uśmiechem.
- Okej. Lepiej zacznijmy sprzątać, bo nie zdążymy do jutra, a co dopiero do wieczora! - pociągnęła go za rękę po ścierki, miotłę, mop i wodę. Wrócili do pokoju Natsu i podzielili obowiązki. Lucy wycierała kurze, zamiatała i składała jego ubrania, a on ścielił łóżko, mył podłogę i układał swoje ciuchy w szafie. W myciu podłogi musiała mu pomóc, ale udało im się skończyć.
- Wow! - powiedział Natsu siedząc na środku swojego pokoju. - Mój pokój chyba jeszcze nigdy nie wyglądał tak porządnie. - stwierdził.
- Powinniśmy się teraz zając przygotowaniem pokoi gościnnych! - po tych słowach Lucy poczuła jak coś ociera się o jej nogę. Spojrzała w dół i zobaczyła niebieskiego kotka z zieloną chustką na szyi.
- O, Happy! Cześć, mały! - zawołał uśmiechnięty różowowłosy. Wziął zwierzaka na ręce i podszedł z nim do swojej przyjaciółki. - To jest Lucy, przywitaj się! - wyciągnął go w stronę blondynki, a ten dotknął ją łapką w nos. Uśmiechnęła się rozbawiona i pogłaskała go za uchem, na co zamruczał przeciągle. - To co, idziemy szykować pokoje? - spytał Natsu, odstawiając swojego niebieskiego członka rodziny na podłogę.
- Jasne. - pościelili łóżka i przyszykowali piżamy w pokojach gościnnych, a później zeszli do kuchni.
- Napijesz się czegoś? - zaproponował chłopak, a blondynka przytaknęła kiwnięciem. Wyciągnął z lodówki sok i nalał do dwóch szklanek. Poszli do salonu i usiedli na kanapie. - Dzięki za pomoc. Ratujesz mnie!
- Nie ma sprawy. Od tego chyba są przyjaciele, prawda? - zapytała i posłała mu niepewny uśmiech.
- Oczywiście. Gdybyś ty mnie potrzebowała to przyszedłbym nawet o 3 w nocy! - uśmiechnął się w ten swój niesamowity sposób, a serce Lucy zabiło szybciej. Nagle ktoś zapukał do drzwi. - Hm? Kto to może być? - Natsu wstał i poszedł otworzyć.
- Cześć kuzynku! - zaśmiała się wysoka brunetka, stojąc przed wejściem.
- Co?! Przecież miałyście być później! - zawołał zdziwiony ich nagłym przybyciem.
- Tak, ale plany się zmieniły i jesteśmy wcześniej. - uśmiechnęła się jego ciocia i razem ze swoją córką weszły do środka.
- Eh... - westchnął i zamknął drzwi wejściowe, po czym zaprowadził swoją ciocię i kuzynkę do salonu. - To moja przyjaciółka, Lucy. - przedstawił blondynkę. Ona wstała i wyciągnęła dłoń do starszej kobiety.
- Dzień dobry! - powiedziała z uśmiechem.
- Witam, jestem Sakura Dragneel. Miło mi cię poznać. - uścisnęła dłoń blondynki.
- Ja jestem Evergreen Dragneel, mój kuzynek pewnie ci o mnie opowiadał? - zaśmiała się i objęła za szyję młodego nastolatka.
- O tobie niekoniecznie... - burknął cicho, ale na jego nieszczęście brunetka to usłyszała i dostał zdrowo po łbie, na co wszyscy wybuchnęli głośnym śmiechem.

~*~

Niska, niebieskowłosa dziewczyna z kapturem na głowie i chustą na twarzy szybko podbiegła do drucianego płotu. Przerzuciła przez niego plecak, a potem sama się na niego wspięła i przeskoczyła na drugą stronę, żeby uniknąć konfrontacji z wściekłym wilczurem i jego właścicielem. Podniosła torbę z ziemi i założyła sobie na plecy, a potem puściła się biegiem w kierunku miasta. Cała zdyszana i zmęczona dobiegła w końcu za swój blok.
- Nie złapali cię? - spytał Lyon i wyciągnął rękę po plecak.
- Nie. Ale zapomnij, że jeszcze kiedykolwiek tam pójdę! Pieprzony kundel tego starucha omal mnie nie dopadł! - warknęła i rzuciła w niego z całej siły rzeczą, którą wyciągnęła z plecaka. Był to worek, w którym znajdowało się pięć paczek papierosów, narkotyki i niewielka ilość whisky w małym, plastikowym flakonie.
- Nie przesadzaj. Ważne, że wróciłaś i masz co chciałem! - uśmiechnął się i włożył rękę do worka. Nastolatka poirytowana jego słowami, uderzyła go z całej siły w twarz pięścią, a potem odeszła. Zrzuciła z siebie po drodze za dużą, starą bluzę swojego brata i jego dresy sprzed dwóch lat. Pod spodem miała czarne getry i koszulkę Gajeela, która bardzo jej się spodobała. Usiadła na schodach, które prowadziły do starej, opuszczonej kamienicy tuż obok jej bloku i westchnęła ciężko.
- Zawsze dam mu się wrobić. Ale jestem głupia! - powiedziała sama do siebie i uderzyła się w czoło otwartą dłonią. - Potrzebuje trawki... kurwa! - wstała i kopnęła jakiś kamień, który leżał na ziemi. Postanowiła się przejść. Poszła w kierunku centrum, a później udała się do parku. Usiadła na jednej z ławek i wpatrzyła się w taflę jeziora. Nawet nie zauważyła, a ktoś usiadł obok niej.
- Co tam, mikrusie? - usłyszała znajomy głos, który sprawiał, że czuła się bezpiecznie. Odwróciła głowę w bok i zobaczyła czarnowłosego, wysokiego chłopaka. Siedział na ławce z jedną ręką zawieszoną za oparciem a drugą bezwładnie leżącą na lewym udzie.
- Gajeel, nie zauważyłam cię. - mruknęła. - Wszystko gra, a tam? - odpowiedziała i założyła włosy za ucho.
- Może być. Jesteś jakaś dziwna, Lyon coś ci zrobił? - zapytał i spojrzał na nią poważnie. Zaskoczyło ją to pytanie. Pokiwała przecząco głową.
- Potrzebuje zapalić... - jęknęła cicho i spuściła głowę. Szatyn zaśmiał się cicho i wstał.
- Chodź, pójdziemy gdzieś, gdzie nie ma nikogo i dam ci jakieś fajki. - powiedział i schował ręce do kieszeni.
- Nie chcę fajek. - wytłumaczyła z westchnięciem.
- W takim razie czego potrzebujesz? - niebieskowłosa wstała i stanęła na ławce, żeby dorównać wzrostowi chłopakowi. Zbliżyła się do niego i nachyliła do jego ucha.
- No wiesz... trawka. - szepnęła, a on uśmiechnął się delikatnie pod nosem.
- Coś się tam znajdzie. Chodź, mała! - objął ją ręką za uda i posadził sobie na ramieniu, po czym podniósł.
- Hej, puszczaj mnie! - zawołała, próbując utrzymać równowagę.
- Jeśli nie będziesz wierzgać nogami na wszystkie strony to nie spadniesz! - skrzywił się, kiedy dostał kopa w żebro.
- A-Aaa... przepraszam. - zaczerwieniła się. Wolała nie sprawiać mu więcej bólu i dała się nieść aż pod drzwi jego domu. Tam odstawił ją na ziemię. Otworzył drzwi i wpuścił ją do środka. Weszła, a on zaraz za nią.
- Synku, to ty? - zawołała z kuchni jego mama.
- Ta! - odpowiedział i zrzucił z nóg czarne Nike.
- Jest twoja mama? - mruknęła niepewnie Levy i ścisnęła jego dłoń. Spojrzał na nią, a na jej policzkach zauważył rumieńce.
- Nie martw się, powinna cię polubić! - zachichotał i też ścisnął jej dłoń. Po tym geście jej twarz jeszcze bardziej się zarumieniła. Pociągnął ją za rękę w kierunku kuchni. Stanęli w drzwiach, a ich dłonie były splecione ze sobą. - Mamo, to jest Levy. - powiedział, a kobieta o długich, czarnych włosach, która stała do nich tyłem odwróciła się w ich stronę.
- Witam! Jesteś dziewczyną Gajeela? - spytała i wskazała uradowana na ich ręce.
- Ja, eee... -  jęknęła zdezorientowana i zakryła włosami twarz.
- To nie jest moja dziewczyna, eh. - wytłumaczył chłopak, a na jego policzki wpłynęły delikatne rumieńce.
- Jasne! - zaśmiała się kobieta. - Napijesz się czegoś? Może zjesz z nami obiad, co? - zaproponowała niebieskowłosej.
- Nie, dziękuję, nie trzeba. - podziękowała i uśmiechnęła się, ale Gajeel chyba udawał, że tego nie słyszał.
- Jeśli możesz to nalej jej soku. Zostanie na obiad. - powiedział i pociągnął nastolatkę do swojego pokoju, po czym go zamknął.
- Co z tobą? Przecież powiedziałam, że nie chcę obiadu! - zawołała i założyła rękę na rękę.
- Kiedy ostatnio jadłaś? - to pytanie ją zaskoczyło.
- Czemu pytasz? - zdziwiła się.
- Odpowiedz. Jadłaś coś dziś? - nie ustępował.
- Nie.
- A wczoraj?
- N-No... też nie. - westchnął, a ona spuściła głowę.
- Dlaczego? Przez Lyona? - pokiwała przecząco głową. - To czemu nie jadłaś? - zbliżył się do niej.
- Nieważne. Nie chcę dzisiaj o tym gadać, Lyon zepsuł mi humor. Powiedz tylko, skąd wiesz? - spojrzała na niego pytająco.
- Kiedy moja mama powiedziała, żebyś została na obiad zaświeciły ci się oczy. Zorientowałem się, że coś jest nie tak. Mimo to nie chciałaś. - wytłumaczył.
- Nie chcę się nikomu narzucać. - odwróciła się do niego plecami.
- Nie narzucasz się. - podszedł do szafy i otworzył ją. Zaczął grzebać między ciuchami, a po chwili wyciągnął z niej małą torebkę. - Mam tylko to, musi wystarczyć. - zamknął szafę i podszedł do okna. Otworzył je na oścież i usiadł na parapecie. Poklepał miejsce obok siebie pokazując, że ma usiąść. Tak też zrobiła.
- Nie boisz się, że mama cię przyłapie? - zapytała.
- Nie. Wie, że czasami podpalam, a poza tym nigdy nie wchodzi mi do pokoju póki jej na to nie pozwolę. - odparł i podał jej szluga. Wzięła go do ręki, a potem wsadziła sobie do ust. Gajeel wyciągnął z kieszeni zapalniczkę i podpalił skręta. Levy porządnie się zaciągnęła, a po kilku dobrych minutach wypuściła z ust dym.
- Tego mi było trzeba. - zaśmiała się, a on posłał jej zadziorny uśmiech.
- Nigdy nie pomyślałbym, że taki mikrus jak ty może być takim łobuzem! - stwierdził i położył jej rękę na głowie.
- No widzisz. A jednak może. Co, lubisz niegrzeczne dziewczynki? - przegryzła zabawnie wargę i zachichotała.
- Niegrzeczni chłopcy lubią niegrzeczne dziewczynki, gehe. - zjechał dłonią na jej policzek i spojrzał jej w oczy. Między nimi nastała cisza. Levy delikatnie dotknęła dłoni Gajeela, która nadal spoczywała na jej policzku. On trochę się do niej zbliżył. Druga jego ręka znalazła się po chwili na jej udzie. Nagle jednak po pokoju rozległo się pukanie do drzwi, a oboje nastolatków odsunęło się od siebie trochę skrępowani.
- Mam nadzieje, że wam nie przeszkadzam, syneczku! - rozległ się głos mamy chłopaka.
- Nie! Co chcesz? - spytał poirytowany.
- Chodźcie na obiad! - po tych słowach niebieskowłosa wyrzuciła peta za okno i zanim wyszła z pokoju cmoknęła czarnowłosego w policzek. Spojrzał na nią zaskoczony, a jego twarz przybrała odcień buraka.
- Chodź, inaczej obiad wystygnie. - posłała mu uwodzicielski uśmiech i opuściła pomieszczenie. Kaszlnął i przetarł dłonią policzek, w który go pocałowała.
- Co za baba. - zaśmiał się i wyszedł za nią.

~*~

A więc rozdział 5 ukończony i szczerze jestem z niego zadowolona. Mam nadzieję, że wam się spodoba! Takie zaskoczenie, Ever kuzynką Natsu... ale będzie pierwszą osobą, która pomoże naszemu kochanemu Natsusiowi z Lucy! :33 ahh, kochana Ever -^^-
 Noo i między Levy i Gajeelem też już coś ten tegeś, hihi xd
Gajeel: POMOCY!!! *krzyki gdzieś z piwnicy*
Eheheh, nie zwracajcie uwagi na te wrzaski, to nic takiego! ;p
ZAMKNIJ SIĘ GAJEEL! -___-''
No, to do zobaczenia i mam nadzieję, że miło wam się czytało! :'** 

2.08.2016

WendyxRomeo - Niebiańska Księżniczka i syn wieśniaka

 Nie jest to żadna wielka powieść o miłości. Nie wiem nawet jak zacząć. No to może tak...
 W wielkim pałacu Królestwa Fiore mieszkała przepiękna księżniczka imieniem Wendy wraz ze swymi rodzicami. Była piękna i urocza, nic ani nikt nie dorównywało jej urodzie. Książęta pragnęli mieć ją za żonę, poddani poddawali się jej urokowi a wieśniacy z okolicznych wsi zakochiwali się w niej bez pamięci. Było to dla niej w jakimś sensie uciążliwe. Pragnęła być z kimś, kogo pokocha szczerze a nie z przymusu, kto dostrzeże w niej zwyczajną dziewczynę i nie będzie traktował jej po królestwu ze względu na pochodzenie. 
Pewnego ciepłego ranka postanowiła wybrać się na spacer poza murami królestwa. Ubrała jedną ze swych sukni w delikatnym odcieniu różu bez ramiączek, sięgającej jej do kostek i zakrywające całe nogi łącznie ze stopami, na który miała delikatne, płaskie pantofelki. Włosy upięła w wysoki kucyk z tyłu głowy i doczepiła do niego różyczkę. Twarz przyozdobiła delikatnym makijażem. 
Idąc lasem, przez który prowadziła wydeptana ścieżka podziwiała piękno natury i witała się z każdą napotkaną żywą istotą. Podeszła do jednego z drzew i ujrzała ptasie gniazdo. Uśmiechnęła się szeroko. Nagle zawiał mocny wiatr i jej nogi oderwały się od ziemi. Podmuch okręcił się kilka razy wokół niej tworząc w okolicy jej nóg wir wiatru. Zaczęła unosić się coraz wyżej i wyżej. Kiedy była na wysokości gniazda przysiadła na grubszej gałęzi i spojrzała z zainteresowaniem na ptaki.
- Witajcie, ptaszki! - przywitała się z szerokim uśmiechem. Kilka długich minut obserwowała jak mama karmi swoje młode, aż w końcu usłyszała wycie wilka. Zainteresowała się tym i za pomocą wiatru zeskoczyła z drzewa. Rozejrzała się dookoła i ujrzała sarnę, która teraz wpatrywała się w nią z gotowością natychmiastowej ucieczki. - Sarenka! - zawołała niebieskowłosa z podekscytowaniem. Wtedy ujrzała w krzakach dwa czerwone ślepia. To był wilk polujący na sarnę. Od razu uśmiech zszedł z jej twarzy, a w oczach pojawił się strach. Ale nie dlatego, że bała się wilka. To dlatego, że bała się o sarenkę. Postanowiła ją uratować. Uniosła obie dłonie do góry i zamknęła oczy. - O niebiosa, użyczcie mi swojej mocy i pozwólcie pomóc potrzebującym! - powiedziała poważnym głosem. Po tym zawiał mocny wiatr, który poruszył wszystkie liście na drzewach, kwiaty, krzaki i każdą możliwą roślinność znajdującą się w lesie. Mocny wicher wykurzył z zarośli wilka, a ten przerażony uciekł w popłochu. Zdezorientowana sarna poszła w jego ślady i pobiegła w stronę łąki, na którą prowadził las. - Zaczekaj na mnie! - zaśmiała się Wendy i z wiatru stworzyła skrzydła, dzięki którym wzbiła się w powietrze i w mgnieniu oka dogoniła zwierzę. W jednej chwili znowu znalazła się na ziemi, lądując plecami w trawie i śmiejąc się przy tym szaleńczo. Kiedy już przestała się śmiać podniosła się do siadu i ujrzała niedaleko dwóch mężczyzn... to znaczy, mężczyznę i prawdopodobnie jego syna, którzy pracowali w polu. - O, ktoś tutaj jest! - wstała i szybkim krokiem ruszyła w stronę pracujących wieśniaków. Pierwszy dojrzał ją chłopiec mniej więcej jej wzrostu, o fioletowych włosach w czerwonej kamizelce, zielonych spodniach i z pomarańczowym szalem.
- Tato, jakaś dziewczyna... - mruknął patrząc z zaciekawieniem na Wendy. Kiedy mężczyzna obrócił się w jej stronę posłała im promienny uśmiech.
- R-Romeo, to księżniczka królestwa Fiore! - zawołał poddenerwowany, pośpiesznie otrzepując się z kurzu. Jego syn popatrzył na niego z dezorientacją i mrugnął kilka razy, jakby nie rozumiał co jego ojciec powiedział.
- Księżniczka? - powtórzył. Z powrotem skierował wzrok na niebieskowłosą, której nie schodził z twarzy uśmiech. - Wygląda jak normalna dziewczyna. - dodał, po czym oberwał w łeb od swojego taty.
- Przepraszam, księżniczko! Mój syn jest źle wychowany! - zaśmiał się starszy mężczyzna i podrapał po policzku.
- Pff... - prychnął Romeo i odwrócił naburmuszony głowę.
- Wybacz mi, pani. Nie przedstawiłem się. Nazywam się Macao Conbolt, a to mój syn Romeo. Jesteśmy prostymi wieśniakami mieszkającymi niedaleko. To, na czym stoisz to nasze pole uprawne. - pokazał dłonią zaoraną ziemię, a potem wskazał jeszcze kilka innych, dość dużych pół. 
- Naprawdę pracujecie na wsi? Czy to ciężka praca? Lubicie ją? Jak to się robi? Czy nauczylibyście mnie pracować w polu? - pytania wystrzeliły z jej usta jedno po drugim. Macao zaniemówił, a Romeo spojrzał na nią zdziwiony.
- Ale przecież księżniczki nie mogą pracować w polu. - odezwał się chłopak. Wtem Wendy straciła cały swój zapał. 
- Może chciałabyś przyjść i napić się z nami herbaty, pani? Co prawda nie mamy luksusowych warunków czy wykwintnego jedzenia, jednak z miłą chęcią cię ugościmy. - zaproponował posiwiały już mężczyzna. 
- Oczywiście, będzie mi bardzo miło! - księżniczka zgodziła się od razu. Wieśniacy spakowali tylko potrzebne do uprawy roli narzędzia i inne przybory, po czym wraz z dziewczynką ruszyli do ich domu. Była to niewielki domek stojący na skraju lasu, obok był mały ogródek z warzywami, a przed domem był ganek ze stołem i dwoma krzesłami. Na jednym z nich leżał mały, kremowy kot. Pod gankiem natomiast leżał czarno-biały pies z jedną brązową plamką na oku. W środku domek był całkiem przytulny. Po prawej stronie przy drzwiach stała kuchenka i niewielki blat a na ścianie wisiały półki z różnymi produktami. Obok blatu stała lodówka, na której postawiony był zegar w kształcie krasnoludka. Po lewej pod ścianą znajdował się stół, przy którym były trzy krzesła, a obok był piec, który służył im zapewne w zimie. Dalej stała szafka z małym telewizorem, a na przeciwko niej kanapa. Za telewizorem były schody, które najprawdopodobniej prowadziły do sypialni i łazienki. - Dziękuję wam bardzo za gościnę. - powiedziała Wendy i razem z Romeo zdjęła swoje pantofelki. 
- Nie musisz dziękować. Mój tata jest strasznie gościnny. - odpowiedział fioletowowłosy i odsunął jedno z krzeseł by dziewczyna mogła usiąść.
- Dziękuję. - uśmiechnęła się do niego i usiadła na krześle. Romeo usiadł obok, a jego tata zajął się parzeniem herbaty. - Podoba mi się wasz domek. Jak długo tutaj mieszkacie? - spytała niebieskowłosa.
- Moi rodzice mieszkali tutaj zanim się urodziłem.
- A gdzie twoja mama? - na to pytanie jego mina zrzedła.
- Zmarła kiedy się urodziłem. Nie zniosła porodu. - wytłumaczył. Macao stanął nad zaparzoną herbatą i pozwolił, by para ulatująca ze szklanek uderzała nieprzyjemnie w jego twarz.
- O jejku, bardzo przepraszam! Ja nie... - nie zdążyła dokończyć, ponieważ Romeo jej przerwał.
- Nie ma sprawy! To było dawno. Już przywykłem, że jej z nami nie ma. - siwowłosy mężczyzna uśmiechnął się do siebie i zaniósł herbatę do stołu. Usiadł na wolnym miejscu obok Wendy.
- Wybaczcie, że tak wypytuję. Nie powinnam. W końcu to nie moja sprawa. - westchnęła i spuściła głowę.
- Ależ księżniczko, nie zamartwiaj się! - zawołał Macao. Postawił jej herbatę przed nią i dotknął dłonią jej ramienia. - Wszystko w porządku, nie musisz się smucić! - dodał z troską w głosie. 
- Mimo wszystko nie powinnam interesować się czyimś życiem. Przepraszam. - zacisnęła palce na swojej sukience. Zamknęła oczy czując, jak zbierają się w nich łzy. Poczuła wtedy czyjeś ciepło na swojej dłoni. Otworzył niepewnie oczy i ujrzała rękę Romeo, która ściskała jej dłoń. Przeniosła swoje spojrzenie na chłopaka i zobaczyła, że ten się uśmiecha.
- Wendy, nie martw się. Mówienie o mojej mamie wcale nie sprawia mi bólu. Może i jest mi przykro, ale nie mogę do końca życia rozpaczać z powodu straty kogoś bliskiego. Bardzo cierpiałem jedynie na początku. Teraz już jest dobrze. Mam jeszcze tatę, a póki jest przy mnie nie martwię się, że czegoś mi zabraknie. Nie martwię się, że zostanę sam. - powiedział to wszystko z taką pewnością w głosie, że niebieskowłosej aż zabrakło słów. Jego ojcu aż łzy zebrały się w oczach.
Tego dnia Wendy spędziła miło czas razem z Romeo i jej ojcem. Bawiła się z chłopakiem na dworze, pokazał jej Cezara (swojego kota) i Hikkaru (swojego psa), opowiedział jej jak się uprawia warzywa w ogrodzie, jak zaorać pole i co robić by plony szybciej urosły, a ona nadal nie miała dość i wszystkiego słuchała z niebywałym zaciekawieniem. Temu wszystkiemu natomiast przyglądał się Macao i był bardzo wzruszony. Jego syn pierwszy raz od bardzo dawna tak bardzo się otworzył na drugą osobę. Miał nadzieje, że tak już będzie zawsze...
 Następnego dnia Wendy wstała bardzo wcześnie. Wyciągnęła z szafy fioletową sukienkę do kolan i czarne pantofelki. Ubrała się szybko i spięła włosy w wysoki kucyk z boku. Doczepiła do niego fioletową kokardę i wybiegła z pałacu kierując się biegiem ku bramie królestwa. Wybiegła poza mury i tą samą drogą co poprzedniego dnia popędziła najszybciej jak potrafiła do domu Macao i Romeo. Biegnąc łąką zobaczyła ich jak pracują ciężko w polu. Fioletowowłosy widząc ją uśmiechnął się szeroko do siebie.
- Cześć Wen... - nie dokończył bo dziewczynka rzuciła mu się na szyję i mocno do niego przytuliła.
- Witaj Romeo! - zaśmiała się z promiennym wyrazem twarzy.
- Cz-czekaj, jestem brudny! - jęknął zdziwiony, ale niebieskowłosa nie miała zamiaru go puścić. Po chwili jednak zwolniła uścisk, zostawiając jednak ręce zarzucone na jego szyi.
- Mam nadzieje, że wam nie przeszkadzam. - powiedziała z uśmiechem.
- Nie.. to znaczy, eee.. teraz pracujemy z tatą, ale.. - jąkał się i plątał we własnych słowach. Podrapał się nerwowo ręką po głowie.
- Rozumiem, postoję z boku i popatrzę jeśli to nie problem. - odeszła od chłopaka trochę na bok i posłała jego tacie szeroki uśmiech.
- Ależ skąd księżniczko, przychodź do nas kiedy chcesz! - zawołał Macao ze śmiechem i wrócił do przerwanej wcześniej pracy. Romeo uczynił to samo. Wendy stała z boku i obserwowała z wielką ciekawością. Tak minęły prawie trzy godziny, a dziewczyna nawet nie była znudzona. Poszli wszyscy razem do domu Romeo i Macao śmiejąc się przy tym głośno i rozmawiając.
Będąc na miejscu Romeo razem z Wendy poszli do ogródka z warzywami. Razem podlewali, użyźniali ziemię i sadzili nowe rośliny.
- Na wsi jest naprawdę ciekawie! Szkoda, że mieszkam w królestwie... - westchnęła z rezygnacją niebieskowłosa.
- Co? Nie podoba ci się w zamku? Myślałem, że to super życie! Masz wszystko co chcesz i nie musisz się o nić martwić. - zdziwił się zakopując jedną z dziur, w której były nasiona.
- Nie rozumiesz. Nie mam przyjaciół ani miłości. Rodzice cały czas są zajęci, nie rozmawiam z nimi w ogóle. Nawet nie interesuje ich to, że tu jestem. - wytłumaczyła i podlała zasadzone przez Romeo nasiona.
- Przykro mi. - mruknął zmieszany. Nie wiedział co miał jej powiedzieć, nie był nigdy w takiej sytuacji. Ma obok siebie tatę, który go wspiera i pomaga mu. - Ale, przecież ja jestem twoim przyjacielem. - po tych słowach Wendy spojrzała na niego ze świecącymi oczami. Ujrzał pojedynczą łzę spływającą po jej delikatnym policzku. Rzuciła mu się na szyję i oboje przewrócili się na ziemię. - N-nie płacz, proszę! - zawołał w panice.
- Dziękuję! - usłyszał w odpowiedzi. Wtuliła się w niego i swoimi łzami zaczęła moczyć mu kamizelkę. Jednak przestało mu to przeszkadzać. Objął ją i mocno przytulił, uśmiechając się.
W ten sposób zostali przyjaciółmi, a z każdym kolejnym dniem ich przyjaźń pogłębiała się coraz bardziej. Pewnego dnia Wendy chciała mu pokazać swoją magię. 
- Gdzie idziemy? - zapytał, kiedy szli razem przez las trzymając się za ręce. Posłała mu tylko radosne spojrzenie i przyspieszyła kroku. Nie pytał o nic więcej, postanowił jej zaufać. W końcu dotarli na dużą polanę w środku lasu, otoczona była gigantycznymi drzewami, na których ćwierkały ptaki. Spojrzał na nią z zaciekawieniem i czekał na to, co zrobi. 
- Romeo, chciałabym ci coś pokazać. Ale proszę, nie mów nikomu. To nasza tajemnica, dobrze? - poprosiła, a on przytaknął kiwnięciem głowy. Dziewczynka zamknęła oczy i powoli uniosła ręce do góry. Czekał na rzecz, którą od dawna Wendy chciała mu pokazać. Cały czas zastanawiał się co to może być. Wtedy pod jego stopami zawirował wiatr, unosząc tym samym kilkanaście liści. Wzbiły się w niebo kręcąc się i kręcąc bez ustanku, nie miały chyba zamiaru prędko wrócić na ziemię. Niebieskowłosa nie ruszała się z miejsca. Na jej czole było widać kropelki potu. Była bardzo, ale to bardzo skupiona na tym co robi. 
- Wendy...? - jęknął cicho. Nie wiedział czy wszystko z nią w porządku, a wiatr stawał się coraz silniejszy. W jednej chwili jego nogi oderwały się od ziemi, a jego ciało wzbiło się ku niebu jak ptaku. Na jego plecach utworzyły się gigantyczne skrzydła, która stworzyła Wendy z powietrza. Chwilę później i ona znajdowała się ponad koronami drzew, twarzą w twarz z Romeo.
- Cudownie, prawda? Latanie to świetna sprawa! Możesz być jak ptak i szybować po niebie, a to wszystko sprawia, że...
- Co ty zrobiłaś? - przerwał jej dziwnym głosem. Spojrzała na niego zdziwiona. Widziała, że boi się być na takiej wysokości. Chyba obawiał się, że za chwilę spadnie. Chwiejnie utrzymywał się w pionie, nie potrafił opanować trzęsienia się własnego ciała.
- Ja... ja tylko... - mruknęła, jakby przerażona. Przestraszyła się, że straci chłopaka. Swojego jedynego przyjaciela. I to tylko dlatego, że potrafi posługiwać się magią powietrza. A może on nigdy nie spotkał maga? Może nie wie jak wygląda magia? 
- To jest... niesamowite! - usłyszała nagle jego głos. Spojrzała na niego zaskoczona tym, co powiedział i dostrzegła w jego oczach iskierki radości. Poczuła przyjemne ciepło i ukłucie w żołądku. Nie czuła nigdy czegoś takiego. A kiedy chłopak się uśmiechnął omal nie straciła panowania nad magią i nie spadła w dół. -Jesteś magiem?! - zawołał podekscytowany.
- Hm? Tak! Jestem magiem powietrza! - zaśmiała się, a jej niebieskie włosy zafalowały na wietrze. Wyciągnęła w jego stronę dłoń i czekała aż ten ją chwyci. - Chodź, pokażę ci to wspaniałe uczucie! - na początku nie zrozumiał o co jej chodzi. Niepewnie wyciągnął rękę w jej kierunku, ale w końcu złączył ich dłonie splatając przy tym ich palce. Wtedy skrzydła na ich plecach rozpostarły się, a oni z zawrotną prędkością skierowali się w prawo. Lecąc tak ponad drzewami, polami, miastami, wsiami a nawet królestwami można czuć się wolnym. Wtedy wszystkie twoje uczucia są takie oczywiste. Wiesz, że kochasz, nienawidzisz, czujesz ból, smutek, radość, rozumiesz czego chcesz, rozumiesz własne pragnienia i decyzję i to, czego nigdy nie byłeś w stanie pojąć. Oczy Romeo wyglądały jak dwie małe gwiazdki, wyraz jego twarzy był nie do odgadnięcia jednak Wendy wiedziała wszystko. Rozumiała to. Bo sama czuła to, co on teraz. 
Na koniec postanowiła zrobić trzy salta w powietrzu i wylądować. Tak też się stało. Gdy tylko poczuli grunt pod nogami chłopak zerwał się do biegu z rozpostartymi ramionami, a z jego ust wyrwał się krzyk radości:
- To było niesamowite! Czułem się jak ptak! Kiedy szybowaliśmy ponad tymi wszystkimi drzewami, ja... nie potrafię tego nawet opisać! Tyle uczuć, emocji... niesamowite! - roześmiany rzucił się na trawę. 
- Naprawdę cieszę się, że ci się podobało. - dziewczynka z uśmiechem podeszła do niego i kucnęła obok. On leżał i wpatrywał się w nią z iskierkami w oczach. Widząc ten blask poczuła ciepło w brzuchu. Podniosła się i rozejrzała dookoła. - Wydaje mi się, że jesteśmy niedaleko królestwa. - powiedziała. Romeo wstał i rozciągnął się z zadowoleniem.
- Chcesz wpaść do nas na obiad? - spytał nagle. 
- Mogłabym? - ucieszyła się zaskoczona nagłą propozycją swojego przyjaciela.
- Jasne! - wyszczerzył się i wyciągnął do niej rękę. - Ale musimy się pospieszyć, inaczej nam wystygnie. - dodał.
- Rozumiem, w takim razie chodźmy szybko! - pochwyciła jego dłoń i biegiem ruszyli do domku chłopaka, w którym czekał na nich Macao. Kiedy dotarli na miejsce posiłek już czekał. Zjedli i wyszli na ganek, a tam przysiedli na schodach i zaczęli rozmowę. - Hm, ale jestem zmęczona! - ziewnęła Wendy i przeciągnęła się, po czym przetarła jedno oko dłonią. Oparła głowę o ramię chłopaka i przymknęła delikatnie powieki.
- W sumie zachodzi już słońce, chyba powinnaś wracać. Będą się o ciebie ma... - spojrzał na nią i urwał, ponieważ zrozumiał, że dziewczyna już śpi. Uśmiechnął się lekko i wziął ją na ręce. - Tato! Wendy zasnęła, zaniosę ją do zamku! - zakomunikował i ruszył w kierunku królestwa Fiore. Szedł najkrótszą drogą przez las, aż w końcu dotarł do murów miasta. Przekroczył próg bramy i od razu poczuł na sobie zdziwione spojrzenia kilku przechodni, którzy mieszkali niedaleko i jeszcze nie wrócili do swoich domów. ''Ugh, to chyba nie był dobry pomysł... mogłem ją obudzić...'' - pomyślał zdenerwowany i przyspieszył kroku. Nie zorientował się nawet kiedy znalazł się przed zamkiem. Przełknął głośno ślinę widząc ogromną posiadłość ojca jego przyjaciółki. Wszedł niepewnie na plac od razu powitało go gniewne, a jednocześnie zmartwiona spojrzenie króla.
- Ty! Kim jesteś?! - zawołał gniewnie i wskazał na niego palcem.
- Ja tylko... widziałem We... znaczy się, widziałem księżniczkę śpiącą pod drzewem i nie miałem pojęcia co zrobić! P-Postanowiłem, że przyniosę ją do zamku, żeby nie spała nocą sama w lesie! - zaczął się gorączkowo tłumaczyć. Wzrok władcy jednak nadal był ponury i rozgniewany, a to co powiedział Romeo nie za bardzo go zainteresowało.
- Zabrać moją córkę z rąk tego brudasa! - rozkazał głośno i odwrócił się, wchodząc na wysokie schody prowadzące do środka jego ''domu''. Jeden ze strażników przejął śpiącą Wendy, a drugi wykręcił rękę chłopaka. Zawył z bólu i ugiął się w pół. Został poprowadzony przez całe miasto pochylony, z wygiętą ręką, a na koniec wyrzucony za bramę królestwa. 
- Nie wdzięczny zgred... - mruknął, masując obolałe ramię. Wstał, otrzepał się i ruszył naburmuszony do domu. Tego wieczora kompletnie stracił humor, a będąc już u siebie wziął krótką kąpiel i bez słowa udał się do łóżka. Nie potrafił spać i przewracał się z boku na bok. Zasnął późno w nocy, więc następnego dnia jego tata postanowił dać mu odpocząć.
W królestwie natomiast bardzo wcześnie rano obudziła się mała, wiecznie uśmiechnięta dziewczynka o niebieskich włosach i ślicznych, fioletowych oczkach. Wykonała poranne czynności, spięła włosy w wysoki kucyk, ubrała błękitną sukienkę do kolan i srebrne pantofelki, a później z uśmiechem otwarła drzwi na oścież. Niestety powitał ją widok jej taty.
- Czy coś się stało, ojcze? - złączyła ze sobą dłonie i mocno je ścisnęła, a późnej delikatnie pochyliła się do przodu w geście oddania czci władcy królestwa Fiore.
- Nic takiego, córeczko. - zaczął ochryple, zakaszlał i wszedł do jej pokoju. - Chciałbym wiedzieć tylko, gdzie byłaś wczoraj cały dzień? Nie wróciłaś na obiad. Zresztą to już któryś raz z rzędu. - dokończył i spojrzał na nią rozgniewanym wzrokiem.
- Wybacz ojcze. Tracę poczucie czasu będąc poza murami, w lesie... - wytłumaczyła cicho. 
- Rozumiem. Masz zakaz chodzenia do lasu. - wyminął ją i chciał wyjść.
- Co? Ale jak to?! Nie możesz...! - krzyknęła ze łzami w oczach.
- Jakim tonem odzywasz się do swojego ojca?! - ryknął i nim się zorientował uderzył Wendy w twarz. Złapała się za czerwony, piekący od uderzenia policzek i zacisnęła wargi. - Dałem ci wszystko, co mogłem, a ty w ten sposób odpłacasz się swojemu ojcu oraz królowi tego miasta? - wysapał z wściekłości. Spojrzała na niego jednym, załzawionym okiem, które odsłaniała grzywka. Była w nim nienawiść. 
- Zejdź mi z drogi! - wrzasnęła na całe gardło, a w drzwiach stanęła zmartwiona pokojówka. - Jeśli tego nie zrobisz będę zmuszona, żeby... - nie dokończyła, ponieważ jej ojciec parsknął śmiechem.
- Co mi zrobisz? No co? Nic nie możesz zrobić swojemu ojcu! - po tych słowach poczuł ból, który przeszył jego brzuch i odleciał w tył. Wpadł na pokojówkę i oboje z impetem uderzyli o ścianę.
- Użyję magii... - powiedziała, po czym wybiegła z pokoju i pobiegła w stronę schodów.
- Łapać ją! Nie może uciec! - po tych słowach kilkunastu żołnierzy pobiegło za Wendy. Odpychała każdy atak swoją wietrzną mocą, aż w końcu wybiegła na dziedziniec. Jej oczy ujrzały kilkuset strażników. Ale ona nie poddała się. Użyła zakazanej, podniebnej techniki. 
- Niebiański Smoczy Wir! - nad jej głową zaczął pojawiać się wietrzny wir, który z każdą chwilą stawał się większy i większy. W końcu stał się na tyle duży, że przy nim zamek był malutki. Kiedy uderzyła w ziemię... powstał wybuch, a jasne światło jej ataku rozbłysnęło w całym Fiore. Zdyszana upadła na kolana. Przestraszyła się, że to może być jej limit, ale gdy wyczuła w sobie ostatki magicznej mocy znalazła nadzieję na ucieczkę. Stworzyła wietrzne skrzydła i wzniosła się w przestworza. Przeleciała nad murami i nim jej magia się skończyła doleciała do domku Romeo. Spadła dokładnie na ganek przed ich domem. Cała poobijana leżała na twardych deskach przed drzwiami. Usłyszała, że ktoś zbiega po schodach a potem szybko podbiega do wyjścia i wychodzi na zewnątrz. Był to jej przyjaciel. Spojrzał na nią przerażony i wziął na ręce. Zaniósł na górę i położył w swoim łóżku.
- Co się stało?! - spytał szybko i pochwycił apteczkę. Wyciągnął z niej wodę utlenioną i waciki.
- U-Uciekłam z zamku... walczyłam z żołnierzami mojego ojca... - jęknęła i zakaszlała. 
- Oszalałaś? - poczuł, że do oczu napływają mu łzy. Kilka spłynęło po jego policzku, ale przetarł je. Z wprawą zakładał jej opatrunki na poranione ciało. 
- Musiałam uciec. On... zabronił mi chodzić do lasu... - wymamrotała, a po jej twarzy zaczęły się lać potoki łez. Chłopak od razu ją przytulił.
- To było bezmyślne! Musisz tam wrócić. - powiedział poważnie, chodź głos mu się łamał.
- Zwariowałeś! - odepchnęła go od siebie. Spojrzała na jego twarz i wstrzymała powietrze. Między nimi zapanowała cisza. - Nie chcesz mnie tutaj...? - zapytała szeptem.
- Nie Wendy, wcale tego nie powiedziałem! - zaprzeczył szybko.
- Nie chcesz mnie tu! - wstała z łóżka i zachwiała się, ale utrzymała na nogach. - Wiedziałam! Ty mnie nie chcesz! A ja... ja ci zaufałam! Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi! - krzyczała, trzymając się za brzuch. Stanęła chwiejnie na nogach i uniosła jedną rękę. - Jak możesz...? - wymamrotała i spojrzała na niego zrozpaczonym wzrokiem. Poczuł silny podmuch i odleciał w tył, po czym jego plecy napotkały twardą ścianę. 
- Wendy, uspokój się! - zawołał, ale ona go nie słuchała. Utykając zbiegła po schodach i wybiegła z domku. Pobiegła do lasu. Zatrzymała się przy jednym z drzew i oparła się o jego pień, ciężko oddychając.
- Co mam teraz zrobić? - spytała samą siebie, a z jej oczu znowu poleciało kilka łez. Nagle usłyszała szmer w krzakach. Wystraszyła się i stanęła w pozycji obronnej mimo, że nie miała w sobie już ani krzty magii.
- Kogo my tu mamy? Księżniczkę Fiore! - usłyszała jakiś obleśny, przepełniony jadem głos. Zza krzaków i drzew wyszło kilku chłopaków trochę starszych od niej. Wszyscy mieli na twarzach paskudne uśmiechy, od razu wiedziała czego od niej chcą.
- N-Nie... błagam, zostawcie mnie... - jęknęła i cicho zaszlochała.
- Nie bój się, malutka. Nic złego ci się nie stanie. My tylko trochę się zabawimy! - zaśmiał się chłopak o rudych włosach.
- Nie! - zaczęła biec, ale na jej nieszczęście potknęła się o korzeń wystający z ziemi i przewróciła się z głośnym impetem. Chłopcy szybko ją dogonili. Jeden z nich podniósł ją tak, że uklękła, a potem przystawił kolano do jej pleców i odchylił głowę w tył, ciągnąc ją za włosy. Drugi kucnął przed nią i położył dłoń na jej udzie, po czym powoli wsunął ją pod jej sukienkę. - Nie, błagam, nie! Przestań! Nie chcę! - krzyczała i próbowała się wyszarpać, ale na marne. Zaczęli się obleśnie śmiać i po kolei ją obmacywać lub wkładać ręce pod jej ubranie.
- Dranie! Zostawcie ją. - usłyszeli gdzieś za sobą. Odwrócili się i zobaczyli fioletowowłosego chłopaka. Niebieskowłosa wpatrywała się w niego wielkimi oczami. - Ona jest moja. - na te słowa jej serce szybciej zabiło.
- Romeo... - wyszeptała, a on spojrzał na nią i posłał jej delikatny uśmiech. Wszyscy zaczęli się głośno śmiać, patrząc krzywo na chłopaka.
- I co nam możesz zrobić w pojedynkę? - zakpili. Wtedy, w niesamowicie szybkim tempie, pojawił się naprzeciw jednego z nich i wbił mu swoją pięść w brzuch. Jego ręka płonęła fioletowym ogniem, a w oczach widać było gniew. Wszyscy się na niego rzucili, ale on odpychał z łatwością każdy atak.
- A teraz puścisz ją i oddasz w moje ręce. - zwrócił się do chłopaka, który nadal trzymał Wendy za włosy. - Czy wyraziłem się nie jasno?! - krzyknął, a wtedy ten ją puścił i ze strachu uciekł w las. Pozostali uczynili to samo. Romeo szybko podbiegł do dziewczyny i uklęknął przed nią. Uśmiechnęła się do niego, a on położył delikatnie swoją dłoń na jej policzku.
- Dziękuję, że mnie uratowałeś. - jej głoś drżał, ale przy nim czuła się w pełni bezpieczna. - Czy kiedy powiedziałeś, że jestem twoja... mówiłeś to naprawdę? - spytała cicho.
- Jak mógłbym kłamać? - przytulił ją mocno do siebie. - Zawsze będę cię chronił. Przed każdym złem tego świata. Już do końca naszych dni. - wyszeptał jej do ucha.
- Romeo, chciałabym coś zrobić. - odsunęła się od niego i spojrzała mu w oczy. Zbliżyła powoli swoją twarz do jego i przymknęła delikatnie oczy. Ich usta dzieliły tylko milimetry. W końcu to chłopak to zrobił, pocałował ją. Z nieukrytą przyjemnością oddała pocałunek. Wsunęła swój język pod jego, by te mogły zacząć dziki taniec namiętności. Ich policzki były zarumienione, a oni rozgrzani. Położył ją na plecy i zawisł nad nią, podpierając się na łokciach, które ułożył po obu stronach jej głowy.
- Czekałem na ten moment, Wendy... - wymruczał i pocałował jej szyję. Wplotła ręce w jego włosy i jęknęła cicho. Znowu obdarzył pocałunkami jej usta. Kilka chwil później jego ręce znalazły się pod jej sukienką. To co stało się później było najpiękniejszym wydarzeniem, jakiego w życiu doświadczyli.
I byli ze sobą już do końca ich dni. A on chronił ją, póki nie odeszła na tamten świat.
~*~

No i skończyłam. Pierwszy One-Shot napisany. Mam nadzieję, że lubicie ten parring i spodoba wam się to opowiadanie :) Dziękuję wam, jeśli wytrwaliście do końca i przeczytaliście 'to', haha. 
Tak, no ja jestem dumna, że w końcu 

1.08.2016

Informacja

Od jakiegoś czasu jestem w trakcie pisania One Shot'a, który powinien się niebawem zjawić na blogu, niestety nie wiem do końca kiedy to nastąpi. Na pewno pojawi się jakaś wiadomość na ten temat. 
Parę dni temu wróciłam z obozu i nie miałam możliwości pisać 5 rozdziału, tak więc może pojawić się trochę później niż poprzednie. Postaram się jednak napisać go w miarę szybko. 
Dziękuję za uwagę!





^ Dodam jeszcze urocze zdjęcie Juvii i Lucy :') ^